top of page

Misja #3

Mimo, że najwyraźniej przespałam połowę doby, ciągle chciało mi się spać. Jednak nie było na to ani miejsca ani czasu. Chodziłam w kółko po pokoju, w którym znajdowało się jedynie krzesło i lampa. Jak mogłam być taką idiotką? Dać się zdradzić po raz drugi, temu samemu popieprzonemu dupkowi? Może temu drugiemu, siedzącemu pod ścianą, też nie powinnam ufać? Może wcale nie miał tak silnych dowodów? Muszę zadzwonić do domu. Jeśli Ray wrócił...to byłoby by zbyt ryzykowne, gdyby faktycznie był agentem Hydry. Poszedłby hen daleko, ukryłby się w miejscu, o którego istnienia nikt nie ma pojęcia. Sięgnęłam do kieszeni, ale telefonu nie znalazłam. - Muszę zadzwonić – powiedziałam. - Gdzie? Po co? - Do domu, sprawdzę czy wrócił. Zimowy Żołnierz przez chwilę się wahał aż w końcu podał mi mój skarb. Wybrałam numer i już po kilku sekundach wsłuchiwałam się w sygnał. - Liv?... - usłyszałam jego głos, trochę wystraszony, jakby niepewny. Przez chwilę nie potrafiłam wydusić z siebie słowa, a potem cicho odchrząknęłam. - Gdzie jesteś? - zapytałam siląc się na niewinny ton, a po drugiej stronie zaległa cisza. To nie była dobra cisza. - To proste pytanie – dodałam pewniej. - Zrobił ci coś? Jesteś bezpieczna? Czy wszy... - Zapytałam: gdzie, do cholery, jesteś! Czułam, że zaszkliły mi się oczy, a mój głos, mimo że byłam wkurzona, drżał. Znowu nie odpowiedział. - Teraz wiem kim jesteś – westchnęłam. - Chcę tylko usłyszeć to od ciebie. Powiedz mi, pracujesz dla Hydry?... - Przepraszam... To było wystarczające potwierdzanie, skinęłam do siebie głową. - Wykorzystałeś mnie. Wykorzystałeś to, że ich znam, że mogłam załatwić ci tę robotę, że... Lepiej uciekaj. Ale to i tak nic nie da. Znajdę cię i wtedy pożałujesz wszystkiego co zrobiłeś. Rozłączyłam się i rzuciłam telefonem o ścianę z całej siły. Roztrzaskał się, a ja patrzyłam na to, zupełnie zdezorientowana, oddychając ciężko jak po przebiegnięciu maratonu. - Miałam jeszcze zadzwonić do domu – prychnęłam.

Wtedy Bucky wyciągnął rękę z innym telefonem w dłoni. Zanim jednak go puścił, zerknął na mnie podejrzliwie. - Tego masz nie zniszczyć. - Obiecuję... Zadzwoniłam do Valentine i poprosiłam ją by ogarnęła stajnię i ludzi przez kilka dni, ponieważ biorę urlop. Kiedy zapytała o co chodzi, powiedziałam jej, że Ray już nigdy nie wróci do domu i ja tego dopilnuję. Nie chciałam wdawać się w szczegóły. Później opowiem jej to, co uznam za konieczne. - Masz dzieci? - zapytał Zimowy, gdy oddałam mu telefon. - Mam, bo co? - warknęłam, nie chciałam by wykluczał mnie przez to z akcji, jak robili... wszyscy. - Nawet nie waż się odsyłać mnie do domu – zagroziłam, byłam zbyt wkurzona, by mi odpowiedział. Dopiero po chwili zabrał głos. - Muszę zdobyć broń, czekasz tutaj, czy jedziesz ze mną? - Jadę. Masz konkretne miejsce? - Nie, ale wiem gdzie szukać. - Ja znam konkretnego człowieka. Da zniżkę, po znajomości. Przez chwilę rozważał moje słowa, aż w końcu skinął głową i wstał. Parsknęłam nerwowym śmiechem gdy przepuścił mnie w drzwiach, za co szybko przeprosiłam. Dom, który właśnie opuściliśmy, wyglądał na niezamieszkały od lat, ale chyba nie było to aż tak długo, skoro wciąż działał prąd. Budynek znajdował się na samym końcu wioski, odgrodzony lasem z trzech stron. Niedaleko drzwi wejściowych stał samochód, jakiś stary, zniszczony fiat. - Pokierujesz mnie – powiedział, otwierając sobie drzwi od strony kierowcy. - Właściwie wolałabym prowadzić. Uniósł brew, jakby w myślach mówił sobie „haha, nie”. - Mogę się założyć, że jestem lepszym kierowcą. - Skrzyżowałam ręce. Miał w pamięci moje poranne wyczyny, ale i tak bez słowa usiadł za kierownicą. Trochę zła usiadłam obok i wbiłam w niego obrażone spojrzenie. - Po ataku paniki i... tym wszystkim... Nie. Wywróciłam oczami. Niestabilny emocjonalnie mutant po przejściach może faktycznie nie powinien siadać za kierownicą. - Eh, no dobra. To jakieś dwadzieścia minut drogi. Jedź na południe, cały czas prosto. Później powiem co dalej. Przez kilka minut jechaliśmy w zupełnej ciszy. - Wiesz, że Steve szuka cię od ponad roku? - zagadnęłam. - Wiem. - I zamierzasz coś z tym zrobić? - Nie. - Ale dlaczego? Jesteście przyjaciółmi. On naprawdę chce ci pomóc... - Teraz mam inne zajęcia. Może kiedyś... - Tiaaa, zemsta najważniejsza, co?... Przelotnie spojrzał na mnie, a potem wrócił do obserwowania drogi. - Jeszcze nie pamiętam wszystkiego... wciąż mam luki. Chcę najpierw odzyskać wspomnienia i pozałatwiać swoje sprawy. - Steve mógłby ci pomóc – zaproponowałam. - Wolę działać sam. - Zosia Samosia z ciebie. - Uśmiechnęłam się pod nosem. - W porządku, nie powiem mu, że cię widziałam czy coś. - Dzięki. Jakieś dwa kilometry przed miejscem docelowym skończyła się benzyna. Nie mieliśmy zapasu, więc trzeba było iść na pieszo. - Czy ten dzień może być gorszy? - westchnęłam. Zerknęłam na niebo, bo po takich słowach wypowiadanych przed bohaterów w filmach zazwyczaj spada deszcz, ale nie. Nie było tam żadnej chmury i każda gwiazda prezentowała się w całej okazałości. - Ten gość nazywa się Ilja. Jest naszym weterynarzem, ale handluje na boku bronią. Jeśli nie będzie miał nic na sprzedaż to poleci nam kogoś innego. Zimowy Żołnierz skinął głową, nie zwalniając kroku. Prawie biegłam, no ale nie mogłam być przecież gorsza... - Wiesz jak znaleźć Raya? Jestem pewna, że skubaniec ma dobrą kryjówkę... - Nie ucieknie – zapewnił mnie. W końcu doszliśmy do domu Ilji. Budynek był niewielki i wyglądał na ruinę, jednak obok stał duży, solidny garaż. Gospodarz po prostu nie przywiązywał wagi do wyglądu jego mieszkania, ale miał czas i pieniądze by dbać o samochód. Stanęliśmy na ganku, zapukałam. - Ruska? - Mężczyzna, który otworzył drzwi wyglądał na naprawdę zdziwionego. Jego wyraz twarzy nie zmienił się, gdy zauważył Bucky'ego. - Aż boję się pytać... - Potrzebujemy trochę sprzętu – wyznałam. - Jeśli masz coś do jedzenia, to też nie odmówię. Zdałam sobie sprawę z tego, jak bardzo jestem głodna. Umierałam z głodu! Ilja odsunął się, mierząc Bucky'ego podejrzliwym spojrzeniem. Chociaż nigdy nie byłam w tym domu, bez trudu odnalazłam kuchnię. Zapach świeżo przyrządzonej jajecznicy pokierował mnie bezbłędnie. Obsłużyłam się sama – talerz, widelczyk, herbatka... Usiadłam przy stole, kiedy do pomieszczenia weszli obydwaj panowie z poważnymi minami. Ilja niedbale machnął ręką i poszedł do pokoju obok, widząc, że już zajadam się jego kolacją. Bucky zajął miejsce naprzeciwko mnie, ale kiedy zaproponowałam, że nałożę mu trochę na talerz, odmówił. Wziął sobie tylko szklankę wody. Kiedy skończyłam poczułam się zobowiązana do pozmywania po sobie, bo nie dość, że obżeram ulubionego weterynarza, to jeszcze zostawiam mu brudne gary. Akurat gdy skończyłam wrócił wspomniany wet z dwoma torbami na ramionach. Położył je na stole i otworzył. Wszyscy zajrzeliśmy do środka. W każdej znajdował się okazały karabin, dwa glocki i sporo amunicji. - Płacicie gotówką czy stajnia wystawia fakturę za kilka zabiegów? - zapytał Ilja, przerywają chwilę milczenia, kiedy Zimowy dokładnie oglądał sprzęt. Podniósł głowę, a potem wyjął zwinięty w rulon plik banknotów z wewnętrznej kieszeni kurtki. - Dorzuć kanister paliwa – powiedział, a potem zasunął torby i zarzucił je sobie na ramie.

Ostatnie posty
Archiwum
Tagi:
Nie ma jeszcze tagów.
Follow Us
  • Facebook Basic Square
  • Twitter Basic Square
  • Google+ Basic Square

© 2023 by The ATLANTA GOLF CLUB. Proudly created with Wix.com

  • google-plus-square
  • Twitter Square
  • facebook-square
bottom of page