Misja #1
Odstawiliśmy dziewczyny do szkoły. Przy okazji zaciągnęłam Raya do sklepu i zrobiliśmy drobne zakupy, żeby lodówka nie świeciła pustkami. W drodze powrotnej włączyłam radio, ale jedyna stacja, jaką udało mi się złapać, puszczała jakieś ruskie pioseneczki nastoletnich gwiazdek, toteż zdecydowałam się na ciszę.
Wjechaliśmy już w nasze knieje, to znaczy te wszystkie lasy i łąki. Do stajni zostało kilka kilometrów, a wąska asfaltowa droga prowadziła do niedużej wioski. Sąsiadów tutaj nie widywano.
- Ktoś nas śledzi. - Ray nagle przerwał ciszę, dyskretnie zerkając na lusterko.
Podążyłam za jego spojrzeniem. Czarny Land Rover Defender, nie było widać kierowcy.
- Nie sądzę... - mruknęłam, ale zrobiłam się troszkę poddenerwowana.
- Sprawdź.
Skinęłam głową.
Na razie nie było mowy o wracaniu do domu. Pojechaliśmy do wioski, a kiedy poprowadziłam auto na drogę, którą mogliśmy dojechać do stajni okrężną drogą – czarnego Defendera już nie było.
- Widzisz? Nikt nas nie...
Z leśnego zakrętu naprzeciwko z niemal maksymalną prędkością wyjechał nasz zaginiony ogon. Pędził prosto na nas, zaczęłam cofać, a potem błyskawicznie zakręciłam, cudem omijając drzewa. Do cholery, byliśmy w głuchym lesie!
- Masz broń? - zapytałam na wydechu, starając się uciec, ale tamten nie odpuszczał. W lusterku widziałam, że otworzył okno i wyciągał przez nie rękę. W tej ręce miał oczywiście spluwę. Bo nie mogło być gorzej!
- Mówiłaś, że mam nie nosić jej ze sobą! - odpowiedział mi, próbując przekrzyczeć silnik, a także, pierwsze strzały.
- I nagle mnie słuchasz?!
Pędziliśmy przez nieutwardzone leśne aleje, piasek nam sprzyjał, bo ograniczał widoczność strzelającemu debilowi.
- Chcą ciebie czy mnie? - zapytałam odrobinę spokojniej, choć robiło się coraz gorzej.
Nie mój pierwszy pościg w życiu. I pewnie nie ostatni...
- Sprawdzę bagażnik, nie zatrzymuj się – odpowiedział wymijająco i odpiął pas. Próbował dostać się na tylne siedzenie, ale mocno trzęsło.
- Nie mam zamiaru.
Chociaż... To byłby element zaskoczenia. Ray mógłby zwiać i sprowadzić pomoc, a ja... dałabym radę. Ale nie. Wykonałam kolejny ostry zakręt.
- Jezu... - słyszałam niezadowolony głos Rayana. No kurcze, sorry za niewygodę, postaram się być delikatniejsza podczas gubienia ogona, który chce nas zabić.
- I co?! Masz?!
- Nie. Ale znalazłem łom.
Cudownie. No dobra, to plan B.
- Choć tu – powiedziałam. - Rozpędzaliśmy się na polnej drodze tuż przed wjechaniem do innej części lasu.
- Co teraz? Nie zgubimy go tutaj.
- Ta, mam pomysł. Wysiadaj.
- Co? - Jego mina mówiła „Co ty pleciesz, szaleńcu”.
- Sprowadzisz pomoc, w razie gdyby było ich więcej. Tego zdejmę sama. Bez karabinu mi się nie przydasz.
Rzucił mi obrażone spojrzenie, ale potem przeanalizował sytuację i z trudem skinął głową.
- Wjedziemy do lasu i ewakuuję się tak, żeby nie zauważył. I zaraz wrócę.
Zanim jednak to zrobiliśmy, otworzył swoje drzwi i rzucił łomem w przednią szybę Defendera, która roztrzaskała się, ukazując twarz kierowcy. Noo.. właściwie to miał maskę i jego twarz nie ukazała się w całej chwale, ale mniejsza. Ray go rozpoznał, co skomentował cichym i przerażonym...
- O cholera...
- Co?! Co cholera?! - zapytała. Ten ton nie zwiastował niczego dobrego.
Wyciskałam z wysłużonej toyoty ostatnie poty i na razie dawała radę, ale ile można. Nie potrzebowałam tu żadnych „o cholera”.
Wrócił na miejsce, unikając strzału.
- To Zimowy Żołnierz - wyszeptał.
- Bucky? Kumpel Kapitana?
- T-tak.
- No to się z nim dogadamy, poczekaj, zjadę jakoś i...
- Jedź! - warknął.
- Nie rozumiem, uratował Steve'a i zniknął. Nie pracuje już dla Hydry, podobno zaczął na nich polować i...
- On nie będzie z nami rozmawiał. Tacy jak on najpierw strzelają, a dopiero później zadają pytania.
Miał w tym trochę racji. Nie zwolniłam, ale wjechaliśmy do tego lasu, więc przygotowaliśmy się do wprowadzenia planu w życie.
- Tam jest zakręt. Wyskakujesz w krzaki, czekasz, a potem lecisz do domu.
- Tak jest, kapitanie.
Zerknęłam na niego z grymasem na twarzy. Cudowna chwila na żarty, lepszej nie dało się znaleźć.
Zbliżaliśmy się do punktu zrzutu. Ray się przygotował, ja też. Nic, że jechaliśmy ponad 100 kilometrów na godzinę.
Wyskoczył. Ale nie wiedziałam czy Zimowy Żołnierz go zauważył, przyspieszyłam, żeby bardziej przyłożył się do gonienia mnie i nie zwracał uwagę na widoki, bo mógłby przyuważyć dezertera.
- Nie złapiesz mnie, pierdoło! - krzyknęłam wychylając się przez okno, a kula świsnęła kilka centymetrów od mojego policzka. No dobra, może jednak złapiesz...
Zauważyłam wielką wierzę na skraju drogi. Wyjechaliśmy w lasu, tam znajdowała się ogromna nieogrodzona łąką. Najlepsze miejsce by skończył ten cyrk.
Bucky był przyjacielem Kapitana. Może da się z nim dogadać... A jeśli nie będziemy gadać, to będziemy walczyć na śmierć i życie. Wkurzył mnie. Dam radę.
Kolejne strzały.
- No ludzie! Kiedy mu się skończy amunicja?! - warknęłam, a wierzba była już tuż tuż. Trzy, dwa, jeden...
Gwałtownie zakręciłam wokół grubego konaru i wyskoczyłam z samochodu, który siłą rozpędu wbił się w Defendera. Obydwa pojazdy przekoziołkowały kilka metrów. Były porządnie poturbowane.
Powoli podniosłam się z ziemi. Spojrzałam na nogę. Moje udo... wielka dziura w spodniach... no i w ciele. Ale zaczęła się goić. Zaraz zniknęła. Została tylko krew.
Przeniosłam wzrok na auta, ponieważ usłyszałam hałas.
Zimowy Żołnierz użył swojej metalowej ręki, by wyrwał drzwi i uwolnić się ze zmiażdżonego auta. Zaraz potem zdjął, maskę i odrzucił ją, stojąc na dachu mojej toyoty, a raczej na tym, co z niego zostało. Jakieś plusy? Nie miał już broni.
Ale jego mordercze spojrzenia... cholera, przestraszyłam się jak mała dziewczynka. Ale nie było tu nikogo. Ruska, jesteś zdana na siebie.
Zeskoczył na ziemie z maksymalnym wkurzeniem.
No, no, dobra robota, Ruska.
Tak, Ruska, jesteś w dupie.
Przylgnęłam do drzewa, głośno przełykając ślinę. Tak zginę. Przynajmniej będę mogła... ekhm, moi bliscy będą mogli się pochwalić, że panią Livię Stark zabił sowiecki super zabójca, o którym krążą legendy. Idealna historia na rodzinnego grilla.
Zbliżał się. Wtedy poczułam w sobie odwagę. No bo... Trudno, nie ma wyjścia. Albo walczysz i są szanse, że przeżyjesz, albo giniesz od razu. No mi szkodziła spróbować. Ha ha ha...
Odsunęłam się od pnia i napięłam mięśnie. Wyciągnęłam pazury, próbując nie krzywić się z bólu. Z resztą, moja twarz była już wykrzywiona ze strachu, więc pewnie nawet nie było widać.
Wtedy Zimowy Żołnierz się zatrzymał.
Popatrzył ma metalowe szpony, potem na moją twarz i znowu na szpony. A później na swoje metalowe ramie.
- B-Bucky?... - zaczęłam niepewnie, opuszczając gardę.
Jego mina zmieniła się z „Zabiję cię” na „znasz moje imię?”.
- Jesteś przyjacielem Kapitana, prawda? Ja też – dodałam trochę drżącym głosem. Eh, nie umiem tego wyłączyć. Ręce też mi się trzęsły. Taka ze mnie galareta.
- Znasz mnie?... - zapytał cicho.
- Steve o tobie opowiadał. No i byłam w muzeum...
- Muzeum... Widziałem to. Przypominam sobie.
- Okej... dobrze... - Powoli zaczęłam iść w jego kierunku, zero gwałtownych ruchów. - Zadzwonię do niego, zgoda?
Podniósł wzrok.
- Nie.
Potem... musiał mnie ogłuszyć, bo nagle urwał mi się film.